Wietnam: "On podaje rybę, ona woli kwiaty" | pogadanka


 Wstęp i wietnamski

Xin chào! 

W końcu przyszedł ten dzień, kiedy recenzuję wietnamski tytuł (kolejnego możecie się spodziewać w niedzielę). Przyznam szczerze, że podczas festiwalu to właśnie te wietnamskie produkcje spodobały mi się najbardziej. Przynajmniej do tej pory tak jest, a jeśli coś się zmieni, to na pewno dam Wam znać. 

Ciężko nie wspomnieć o moich studiach, kiedy piszę o Wietnamie. Jak wiecie jestem niedoszłym sinologiem. Finalnie trafiłem na filologię wietnamską, zatem uczę się tego języka od kilku dobrych tygodni. I muszę napisać, że los wiedział, co robi. Naprawdę. Teraz, gdy nad tym myślę, to wydaje mi się, że właśnie takie było moje przeznaczenie. Chociaż wiem, jak głupio to brzmi. 

Fascynuje mnie ten język. Jest przepiękny i co więcej - bardzo poetycki. Zaskakuje mnie jedynie brak na polskim rynku (ale i na tym zagranicznym) książek o Wietnamie/wietnamskich autorów. Ale spokojnie, coś udało mi się wynaleźć, a rezultaty sami będziecie mogli zobaczyć w najbliższym czasie. Reasumując, filologia wietnamska jest wielkim szczęściem i spełnieniem. Cieszę się, że finalnie brnę w tym kierunku. Ba! Już mam kilka pomysłów na przyszłość (chociażby na reportaże!), ale to wciąż jedynie marzenia. W każdym razie chcę ku nim dzielnie brnąć. 

Swoją drogą, nadal nigdy nie byłem w Poznaniu. O ironio, studiuję tam, ale bladego pojęcia nie mam, jak wygląda to miasto. Trzymam się myśli, że i tak mnie to nie ominie! Jak się pewnie można też domyślić, matury jednak nie poprawiam. Jestem w niebie, będąc w tym miejscu. A jeśli już o niebie mowa: 

Ciekawostka o języku wietnamskim: to, co moim zdaniem, wyróżnia język wietnamski, to piękne, a czasami dziwne słowotwórstwo. Popatrzcie: chân - noga, trời - niebo, ale gdy połączymy te słowa: "chân trời" otrzymamy słowo "horyzont", czyli nogą nieba jest horyzont

Niesamowite jest też połączenie słów: mặt - twarz i znowu trời - niebo. Co może być twarzą nieba? Ano, "mặt trời" oznacza "słońce". Kiedy omawialiśmy to z profesorem, to nie mogłem się nadziwić, jak szalenie urocze to jest. 

Jednak napisałem także, że "suma" słów może być czasem dziwna, np. dưa - "arbuzowate", a chuột - mysz, aczkolwiek "dưa chuột" to, uwaga, werble, "ogórek". 

Tak, arbuzowata mysz to ogórek. Więcej ciekawostek w przyszłych postach, bo jest o czym opowiadać, oj jest! 


Trochę o samym filmie

Przejdźmy teraz do filmu, a właściwie jednego z odcinków serialu "Kulinarne historie" wyprodukowanego przez HBO. Każdy z odcinków nagrali różni reżyserowie z różnych krajów. "On podaje rybę, ona woli kwiaty" (Chàng Dâng Cá, Nàng Ăn Hoa) to 52 minuty niezwykle sensualnego kina w reżyserii Phan Đăng Di, z którym miałem przyjemność spotkać się miesiąc temu przy okazji filmu "Ojciec, syn i inne historie". Nie zrobił on wtedy na mnie wielkiego wrażenia, ale nie dało mu się odmówić oryginalności. Podobnie jest w przypadku tejże produkcji.

Fabuła: film to przede wszystkim niesamowite doznania artystyczne połączone z wyjątkową kuchnią wietnamską. Reżyser skupił się na daniach rybnych, w których specjalistą okazał się jeden z głównych bohaterów - Thang. Co więcej, właśnie za pomocą wybornych dań chce dotrzeć do serca pewnej, starszej nieco od niego kobiety. Jednak okazuje się to trudniejsze niż spodziewał się tego kucharz... Kobieta jego marzeń preferuje kuchnię wegetariańską. Tutaj zaczyna się problem. 


UWAGA, SPOILERY! Myślę: 

Trzeba napisać jedno: film zbiera raczej kiepskie oceny na filmwebie (na ten moment jest to średnia 5,7), jednak to mi tylko pokazuje, że nie zawsze można sugerować się tą stroną. Otóż, ode mnie "On podaje rybę, ona woli kwiaty" (za każdym razem, gdy przytaczam ten tytuł to nie mogę się nadziwić, jaki jest piękny) to mocne 8/10. Kadry, minimalizm (okna w mieszkaniu głównej bohaterki są inspirowane obrazami Mondriana, co dodaje tylko smaku), cudowne połączenia kolorystyczne, które same zapewniłyby mi pozytywne wrażenia z seansu. Mogłabym wyłączyć dźwięk i nadal - film zrobiłby na mnie wrażenie. 

Sama historia jest niezwykle ciekawa. Opowiadając znajomym o tym filmie, wszyscy powtarzali, że przecież motyw łączenia jedzenia z miłością jest bardzo popularny. Cóż, ja z nim nie miałam jeszcze do czynienia, dlatego może tytuł okazał się dla mnie odkrywczy. Poza tym, "ona woli kwiaty" - myślałam, że te słowa odnoszą się do tego, że bohaterka od jedzenia wolałaby dostać zjawiskowe kwiaty, aby móc je położyć na stoliku w salonie. A tu klops - woli kwiaty, owszem, ale do spożycia. A i właśnie, dowiedziałam się, że kwiaty są powszechnym składnikiem wielu dań wietnamskich. Czy to nie jest cudowne? Mnie to momentalnie zauroczyło! Co prawda, dziad ze mnie straszny, bo w życiu nie zjadłam nic z wietnamskiej kuchni (jak np. sajgonki czy zupkę phở), ale mam już wypatrzone kilka książek o kuchni z omawianego kraju, między innymi "Vegetarian Vietnam". Trochę jest to marzenie absurdalne, bo jestem absolutnie beznadziejnym kucharzem, który próbował już wiele razy swoich sił w upichceniu czegoś dobrego, ale w końcu - próba nie strzelba. 

Jest to także niezwykle sensualne kino. Uprzedzam także, że nie trzeba się bać o to, czy zostały tutaj powielone stereotypy związane z płcią. Co prawda, reżyser Phan Đăng Di zaprzecza w wywiadzie dla Pięciu Smaków, że chciał w filmie przekazać lub poprzeć feminizm, jednak kto zabroni nam film interpretować na własny sposób? Bo nie ukrywam, że przez większość seansu miałam w głowie myśl, że twórcy produkcji specjalnie odwrócili stereotypowe postrzeganie kobiety i mężczyzny w podobnych gatunkach literackich czy filmowych. Dla samego tego aspektu warto zobaczyć "On podaje rybę, ona woli kwiaty". 

Na koniec chciałabym Was zachęcić do obejrzenia powyższego traileru na Youtubie. Nie trwa długo, bo ponad 30 sekund, ale ja gdy go włączyłam, miałam gęsia skórkę. Na pewno wrócę do tej produkcji któregoś dnia (może będę wtedy rozumieć wszystko i nie potrzebować napisów? do tego dążę!), a reżysera z całą pewnością będę śledzić, chociaż nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale o tym opowiem szerzej, gdy będę mieć więcej do powiedzenia. W końcu nadal są przede mną niektóre z jego produkcji. 

Moi Drodzy, mam nadzieję, że ciekawostki z języka wietnamskiego okażą się dla Was interesujące, bo nie ukrywam, że poetyckość tego języka robi na mnie spore wrażenie! 

Trzymajcie się zdrowo i ciepło. Do usłyszenia na dniach,
Panda Fińsko-Chińska (a może przede wszystkim wietnamska?)

Poprzednia festiwalowa pogadanka: "Córki" (Japonia)
Aktualizacja: Na dziś, 02.12.2020, osiem dni od rozpoczęcia festiwalu, obejrzałem: 
2) "Kulinarne historie: on podaje rybę, ona woli kwiaty" (Wietnam) 
3) "Czasami, czasami" (Malezja) 
4) "Wioska Ohong" (Tajwan) 
5) "Smak phở" (Polska) 
6) "Ròm" (Wietnam) 
7) "Słodko-gorzki" (Japonia) 
9) "Geran" (Malezja) 
10) "Mekong 2030" (Laos) 
11) "Kropla piękna" (Korea Południowa) 
źródło zdjęcia: imdb

Komentarze

  1. Nie wiedziałam, że wietnamski może być taki ciekawy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twoje recenzje, zawsze opisujesz coś ciekawego. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i kolejną recenzją zachęciłaś! :)
    Dziękuję ślicznie za umieszczenie mojego bloga w Kalendarzu! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zupełnie nie znam takich klimatów, ale może obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć Kochana Pando :)

    Ja jakoś nie oglądam produkcji azjatyckich. Nie wiem czemu, może trzeba by się jakoś zebrać i coś obejrzeć tak dla odmiany :)

    Może ten wietnamski o którym piszesz. Zachęcasz powiem Ci :)

    Ciekawi mnie ten język wietnamski skoro jest poetycki to na pewno by mi się spodobał :)

    Buziaki Pando

    OdpowiedzUsuń
  6. Natknęłam się już gdzieś na ten film ale jakoś mnie nie skusił no ale jeszczę zobaczę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

"Niech pan oczyści swój umysł. Niech pan będzie bezkształtny jak woda. Gdy wleje pan wodę do filiżanki, staje się filiżanką; gdy wleje ją pan do butelki, staje się butelką; gdy wleje ją pan do imbryka, staje się imbrykiem. Otóż woda może płynąć albo może niszczyć. Bądź jak woda, przyjacielu."