Jedna z moich rupieciarni

Dzień dobry, hyvää huomenta, 你好
  Pierwszą swoją poważną książkę napisałam, gdy chodziłam do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Wypisałam wtedy cały zeszyt 32-kartkowy, który na okładce miał rudą dziewczynkę z kręconymi włosami i to właśnie o niej była opowieść. Po zakończeniu mojego wielkiego projektu, pobiegłam do mojej wychowawczyni i oddałam jej moje wypociny do sprawdzenia. Zeszyt nie wrócił do mnie, ale mimo wszystko, duma jaka mi wtedy towarzyszyła nadal tli się w czeluściach mojej głowy.
  Pisanie to wyżywanie się. Stukasz w tę klawiaturę, nawet czasem nie myśląc, co dokładnie piszesz, ale wiesz, że te zdania oczyszczają każdy kłębek, który potem chciałby się przeistoczyć w, być może, gorsze samopoczucie. Tak przynajmniej jest ze mną. Gdy, cytując Konrada z "Dziadów", tworzę nieśmiertelność jest mi najzwyczajniej w świecie lepiej.
Dlatego chcę podzielić się z Tobą kawałkiem tego, co czasem wypiszę w zeszycie. Inspiracja do tego fragmentu; "Pasja życia", czyli niesamowita biografia Vincenta van Gogha.


         W poprzednim wcieleniu, jeśli reinkarnacja istniała, musiała być motylem. Poruszała się zwinnie, ale odnosiło się wrażenie, że ludzie płoszyli ją, sprawiali, że natychmiastowo uciekała. Oczy za to miała kocie, jasnobrązowe i wędrujące po gabinecie. Nieśmiałość była jej wizytówką, podobnie jak podkręcone, ciemne włosy i dłonie pianisty.
         Wstałem i podałem jej rękę.
― Dzień dobry – zacząłem. – Kasia, dobrze pamiętam?
― O nie, nie! – zaprotestowała. Po tych słowach wiedziałem, że pomyliłem się, co do jej nieśmiałości. – Tylko nie Kasia. Proszę mówić mi Urszula, byłabym wdzięczna.
Uścisnęła moją dłoń. Była chodzącą słodyczą, dlatego intrygowała mnie. Takie osoby stanowiły idealny kontrast – choć lukier na zewnątrz to próchno w środku. Miałem nadzieję, że z jej ust padnie coś złego.
         Niepewnym ruchem poprawiła żółtą sukienkę na sobie i usiadła na kanapie. Gdy usadowiłem się naprzeciwko niej, rozpocząłem, uśmiechając się:
― Wybacz, że o to zapytam, ale dlaczego Urszula?
Widziałem po jej twarzy, że lubiła to pytanie; rozpromieniła się i oczy nabrały blasku, jakby stały się bardziej pewne siebie. Znowu poprawiła sukienkę.
― Podoba mi się dużo bardziej i mam wrażenie, że pasuje do mnie – odpowiedziała z nieukrywaną dumą. – Poza tym…kojarzy mi się z pewną osobą, nieważne. Proszę mówić mi Urszula i żadnych zdrobnień, dobrze? One mnie brzydzą.
Jej słowa mogłyby się wydawać atakujące, władcze, ale ton głosu dziewczyny był melodyjny, owiany sympatyczną aurą, przez co słuchało się chętnie, ale niekoniecznie chciało skupiać przy tym nad treścią.
Miała też wyraziste piegi i ciemne oczy. Twarz jakby wyjęta z jednej z disneyowskich bajek.
         Zapoznawanie się nie zajęło nam długo. Uwielbiała mówić o sobie; nie za bardzo słuchać, ale nie miało to większego znaczenia w tamtej chwili. Oboje rozkoszowaliśmy się sobą w gabinecie; ona przez mówienie, ja przez moją ciszę i jej melodyjny hałas.
― Mam wstręt do ciuchów, które mają inny kolor niż żółty – mówiła. – Czuję się brzydka, jakaś wyblakła w czerwieni, niebieskim czy bieli. Kocham żółte sukienki! Chciałabym chodzić tylko w nich.  Odczuwam, że jestem wtedy bardziej urocza, że uśmiecham się samymi ciuchami. Moi rodzice, jako oddani fani czerni, bieli czy szarości, krytykują mnie za moją żółć, ale proszę pana! Chyba mamy poważniejsze problemy niż ubrania swoich dzieci, które są już po dwudziestce, prawda? Mogliby zadbać o moją głowę, a nie garderobę.
― Rozumiem, że twoje relacje z rodzicami nie są najlepsze.
Zamyśliła się. Myślami przebiegała galaktyki. Miałem wrażenie, jakby analizowała każdy fragment ze swojego dzieciństwa.
Po chwili skrzywiła się i uśmiech szybko nie wrócił na jej usta.
― Nie lubię myśleć o nich, o tym, że z nimi mieszkałam. W ogóle nie przepadam za swoją przeszłością. – Znowu zatrzymała się na chwilę, aby pozbierać wszystko w głowie. Trwało to parę minut. Patrzyła się wtedy na paprotki. Kochałem te rośliny, byłem pewien, że to one między innymi ułatwiały mi pracę; pomagały ludziom zaufać. – Jestem im wdzięczna za Vincenta.
― Vincenta?
― Tak, Vincenta van Gogha. Moi rodzice interesują się sztuką i dawkowali mi ją od najmłodszych lat. Teraz pan rozumie? To absurd, że ludzie, którzy mają takie zainteresowanie za każdym razem ubierają się jak na pogrzeb, a na ich twarzach maluje się powaga większa od Panoramy Racławickiej. Ich charaktery są adekwatne do wyglądu.
― To wszystko sprawia, że chcesz być inna od nich?
― Ja jestem inna od moich rodziców!
To zdanie, choć pełne złości, powiedziała zadziwiająco cicho; nie tyle nie była pewna słuszności wypowiedzianych słów, ale jednak coś powodowało, że popadła w niewielką rozpacz, która odbierała jej pewność siebie.
Widząc, jak wcześniej ucieszył ją Vincent, dopytałem o niego. Urszula zaczęła nie tylko ożywać, ale również emanować euforią.
― Och, mój Vincent! – Oczy zakochane, ciało i umysł obtoczone głęboką miłością. – Za mojego artystę jestem wdzięczna rodzicom. Rozpoczęłam z nim romans bardzo młodo. Teraz czuję, jakbyśmy byli starym małżeństwem po wielu przejściach. To osoba, z którą mogłabym rozmawiać godzinami, inspirować się nią, patrzeć na jego obrazy dniami i nocami, zachwycać się nimi na nowo i myśleć o nim.
Ucichła i nie przestawała się uśmiechać. Miała dołeczki w policzkach i coraz smutniejsze oczy, co kontrastowało z jej ustami.
         Urszula skrzyżowała ramiona i wydawałoby się, że tym gestem odgrodziła się ode mnie. Jakby przeżywała w głowie coś wspaniałego, jakby rozmawiała z samym Vincentem, jakby naprawdę czuła jego obecność. Zarumieniła się, przez co jej twarz nabrała łagodniejszych rysów. Oddychała ciężko. Dziewczynie zajęło paręnaście dobrych minut, zanim przypomniała sobie o mojej obecności. Spojrzała wtedy na mnie przestraszona. Kolejne chwile mijały, a ona próbowała w tym czasie zabrać głos, ale kiedy zadawałem jej pytanie – milczała. Wiedziałem jednak,  że walczyła o słowa.
Pustym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Nerwowo bawiła się palcami. Zastanawiałem się, dlaczego zabierał z niej życie; dlaczego ona dawała się zawładnąć? Potrzebowała kogoś, kto zająłby się nią? Wyczuła w nim tę samotność, którą ona odczuwała równie mocno?
―Vincent? – zapytałem po następnej dłuższej przerwie.
― Vincent – odpowiedziała w końcu.
― Czego on chce od ciebie, Urszulo?
― Chce, żebym wróciła do Holandii.
― Co myślisz o tym pomyśle?
― Nie mam na tyle pieniędzy. Rodzice nie pomagają mi, odkąd wyjechałam na studia.
Jej słowa były bez krzty emocji. Mówiła wolno. Również, co chwilę, poprawiała swoją sukienkę. Chciałbym widzieć smutek Urszuli, nie pustkę. Nie nudziła mnie będąc wypłowiałą z emocji, ale bardziej przerażała. Gdy mówiła przechodziły mnie dreszcze, a jej wzrok wywoływał gęsią skórkę, co było rozrywką, ale kiedy oglądało się to w słabym horrorze. A nie mając horror w swoim gabinecie.
― Dlaczego to on nie odwiedzi ciebie? – zadałem kolejne pytanie, uważnie przypatrując się jej mimice i gestom.
Wyraz twarzy Urszuli zmienił się. Nie zrozumiała mojego pytania i patrzyła na mnie, jak patrzyłoby się na największego idiotę na świecie. Rozchyliła usta i dalej wędrowała, oziębłym wzrokiem po pomieszczeniu, myśląc.
― Przecież Vincent żyje tak ubogo i skromnie jak nikt inny – tłumaczyła i tym razem czułem troskę w jej słowach. Mówiła coraz ciszej.  – Nie zna pan jego historii? Proszę mi nie mówić, że kojarzy go pan tylko z ,,Gwieździstą nocą” i ,,Słonecznikami”. Zrobi mi się wtedy źle i będę czuć, że rozmawiam ze złą osobą.
Nie podobało mi się to, że to Urszula wywoływała we mnie presję. Jednak nie przychodziło mi do głowy inne rozwiązanie. Opowiedziałem jej wszystko, co wiedziałem o Vincencie – począwszy od pracy jako duchowny, kończąc na najpopularniejszych ciekawostkach z życia artysty. Słuchała mnie z nieukrywaną ciekawością. Jak wcześniej zauważyłem to, że mogłaby mówić dużo o sobie, to dodałbym również, że i temat Vincenta była dla niej intrygujący i zadowalający.
Piętnaście minut, które minęło, było czasem wypełniającym gabinet słowami „impresjonizm”, „niedoceniany”, „wiecznie zakochany”, „zdeterminowany”. Powtarzała, że chciałaby mieć tyle wytrwałości, co van Gogh, że marzy jej się odkryć taką pasję, na którą nie szkoda by życia.
― Ile ja bym dała, aby pragnąć dzielić się wszystkim z ludźmi, bo wystarczyłoby mi atelier, a w nim sztalugi, pędzle, farby i ja jako symbol szukania satysfakcji w obrazach! – mówiła, patrząc na mnie ze łzami w oczach. – Chcę do Amsterdamu, Hagi czy Paryża, ale ja nie mam Thea. Brakuje mi osoby, od której mogłabym dostać miłości i takiej, dla której pragnęłabym jej trochę oddać. Za mało we mnie środków do dzielenia się.
Uśmiechnęła się przez łzy. Spuściła wzrok, ale wydawało się, że mimo wszystko ktoś ją pocieszał – Vincent osładzający i uszlachetniający każdą minutę Urszuli.
         Serce mnie ściskało na myśl o jej pokoju. Opowiedziała, że kocha żółty kolor, zatem takie musiały być ściany. Dokoła obrazy impresjonisty, ale nie tylko. Meble również nabrały motywów z jego dzieł, czym zajęła się sama Urszula, chwytając w ręce farbę i pędzel. Gdy skończyła, była przygnębiona, bo nie odczuła niczego. Malowanie nie sprawiało jej radości, za co przepraszała przez całą noc Vincenta, mając go obok. Wyobraźnia mówiła dziewczynie, że mężczyzna przytula ją mocno i dałaby sobie rękę uciąć, że tamtej nocy czuła masywne ciało Vincenta. Nazajutrz wstała i spojrzała na meble. Wiedziała, że wyglądały dobrze, bo natchnął ją van Gogh.
         Rozmowa z nim trwała. To była żywa dyskusja, podczas której nie przestawała płakać. Miała czerwoną twarz i trzęsące się dłonie. Podałem dziewczynie chusteczki, a ona nawet na nie nie spojrzała.
― Dlaczego on sugeruje, że go nie kocham? – zapytała. – Dlaczego innym kobietom potrafi przekazywać tyle czułości, a dla mnie jej skąpi? Nikt nie chce mi się oddać!
         Zanim trafiła do szpitala psychiatrycznego, to minęło paręnaście dni, podczas których samotność Urszuli była straszniejsza, dawała o sobie znać na każdym kroku, a nawet w jej, przepełnionym Vincentem, pokoju.
Gdy wychodziła, znowu poprawiła swoją żółtą, jak słoneczniki, sukienkę.

Kocham Cię: 
(Minä) Rakastan sinua. 
我喜欢你 (wǒ ài nǐ)

Komentarze

  1. Podobnie jak Ty pisać zaczęłam juz jako dziecko- z tymże u mnie głównie były to wiersze. Piszę do dnia dzisiejszego- tak kreatywna niemoc realizowania siebie w jakiejś artystycznej przestrzeni by mnie chyba wewnętrznie zabiła :-) Opowiadanie pełene uroku, dobrze napisane - piękny język - a po głowie chodzić mi będzie dziś sukienka w kolorze słoneczników :-) Miłego wekendu

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj w klubie - ja już się chyba urodziłam z długopisem w łapie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również odkąd pamiętam muszę spełniać się twórczo... Nie tylko pisząc ale i plastycznie :) Te artystyczne, kreatywne dusze chyba tak mają ^^

    Pozdrawiam serdecznie :)
    Martyna Carlli

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak a propos wyżywania chyba dlatego lepiej pisze się recenzje złych książek, filmów, serial, bo te wszystkie negatywne emocje można z siebie wyrzucić i wtedy klawiatura naprawdę przeżywa katusze. Z resztą tematy moich licencjatów też wybrałam takie denerująco-problematyczne więc mogę się w nich żalić na świat i pisać co mi się nie podoba ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja pisać nie potrafię, chociaż bym chciał tak umieć :D. Jedyne zdanie, które mi tu nie pasowało to fragment mówiący o tym, że jej rodzice "byli fanami czerni". Vincent tworzył w XIX wieku a słowo "fan" weszło do naszego słownika chyba w drugiej połowie XX wieku. Tak mi się to słowo wydało zbyt nowoczesne w jej ustach :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzisz! Taka wydawałoby się drobnostka, ale jednak znacząca. Zwrócę na to uwagę następnym razem, dziękuję ślicznie. Dobrze jest się dowiedzieć czegoś nowego!

      Usuń
  6. Również uwielbiam pisać, od małego :) Pamiętam, jak wygrywałam różne konkursy literackie, też rosłam w dumę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się podobało. Chętnie poczytałabym więcej Twojej twórczości.
    Ja również od dzieciaka pisałam, do teraz marzę o wydaniu własnej książki, ale nie umiem się temu poświęcić, nie umiem stworzyć wyrazistej postaci, interesującej fabuły mimo że dużo czytam i od wielu lat próbuję pisać. Może to kwestia tego, że za mało się na tym wszystkim skupiam i chcę wszystko opisać jak najszybciej zapominając o detalach.
    Miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwszą książkę też napisałam długopisem w zeszycie i mam ją do dzisiaj. Później powstawały liczne opowiadania, parę nawet w internecie było. Po latach napisałam wreszcie całą książkę od A do Z i planuję kontynuację.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak już zobaczyłam to zdjęcie to nie mogłam się skupić na dalszej treści, takie cudowne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Śliczny piesek - nie wiem czy to Twój? ale cudowny.
    Zaczytałam się w tym opowiadaniu. Ciekawie piszesz. Też od młodych lat coś tam skrobałam na papierze. Mam też książkę napisaną ale nie wydałam jej nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piesek babci, jest przesłodki:)
      Dziękuję bardzo, trzymam kciuki za to, żebyś kiedyś wydała książkę!

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję.

      Usuń
  11. Ja zawsze chciałam napisać książkę. Też jako mała dziewczynka zaczynałam pisać różne "książki", których niestety nigdy nie skończyłam. Tekst wspaniały!

    OdpowiedzUsuń
  12. To ja byłam tym typem co na marginesach zeszytów rysował różne rzeczy 😂😂 Potem nosiłam osobny zeszyt ze sobą i tam już na lekcjach ,, bazgrałam" bo daleko tym rysunkom było do sztuki 😂😂😂 Natomiast co do fragmentu, który tutaj umieściłaś to muszę przyznać ,, masz dziewczyno talent " ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobry tekst, przyjemnie się czyta :) Ciekawa jestem w jakim kierunku to pójdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie również zdarza się coś napisać :D wgl od małego tworzę czasem jakieś historyjki :D
    Masz bardzo fajnego bloga, przyjemnie się czyta co piszesz :)
    pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Zaczytałam się. BArdzo dobrze się czyta Twój tekst. MAsz talent i czuć, że to lubisz ;)

    PS Pamiętam jak w I klasie pisałam krótkie wierszyki i piosenki dla Mamy a w II napisałam swój mini zbiorek bajek. Nadal mam ten zeszyt :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj Aniu :)) Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego opowiadania i w ogóle bloga. Jak na młodziutką osobę masz bardzo bogate wnętrze, pięknie przenosisz myśli na papier - oczywiście ten wirtualny i trzymam kciuki by wszystko czego pragniesz spełniło się. Tak trzymaj :)) A co do pisania to nie jest mi obce :)) Mam nawet swój malutki udział w jednej książce z zakresu edukacji regionalnej gdzie napisałam jeden z rozdziałów :). Chętnie zajrzę do Ciebie jeszcze :). Miłego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo ciekawie napisane, dobrze się czytało (a ja w sumie dość sporo czytam, więc mam porównanie). Historia sama w sobie z początku bardzo nieoczywista, później nieco przerażająca.

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobry tekst, piszesz jakoś tak lekko, że czyta się bez problemu :) Też kocham pisać, tworzę coś odkąd skończyłam 10 lat a liczba zapisanych zeszytów powoli zbliża się do setki, ale nie mam odwagi nikomu ich pokazać :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziękuję za odwiedziny i z niecierpliwościa czekam na kolejny wpis u Ciebie xx

    OdpowiedzUsuń
  20. Widać, że lubisz pisać. Czuć lekkość w tekstach :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak wspaniale się to czyta, jestem zachwycona <3 tak swobodnie piszesz :) Ja teraz uwielbiam pisać - od lat gderałam teraz już mojemu Mężowi o założeniu bloga.Pisanie pracy magisterskiej też idzie mi tak swobodnie! Jednak nigdy to nie było takie literackie i piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Opowiadanie bardzo mi się podobało. Pomysł świetny i dobrze wykorzystany.

    Kilka razy podejmowałam próby pisania "książki", zawsze fantasy (taaa...), ale na szczęście w końcu dałam sobie spokój. :D

    OdpowiedzUsuń
  23. Genialny pomysł i bardzo dobre wykonanie, serce mi się ścisnęło, kiedy czytałam o samotności Urszuli, jej miłości do Vincenta. Gratuluję, czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  24. Niesamowity tekst, wciągający, pełen emocji. Temat! Kocham blogerskie opowiadania, są dla mnie cenniejsze i bogatsze niż książki, mam wrażenie że jest w nich więcej naturalności :) Naprawdę podoba mi się to. Chciałabym poczytać więcej twojej twórczości. Sama jako dziecko napisałam opowiadanie, ale byłam trochę starsza. Pisałam na komputerze, miało chyba ze 120 rozdziałów i mi się usunęło. Ciągle mam je jednak w głowie, ulepszam je, obmyślam, może kiedyś przeleję je na papier :) Mój pierwszy blog też był z opowiadaniem. Myślę że każdy kto kocha pisać prędzej czy później zostaje blogerem :D Pisane pomaga na wszystko nie tylko na wyrzucenie z siebie stłamszonych emocji. Mnie przede wszystkim relaksuje i uszczęśliwia :) Ciekami mnie jednak, gdzie podział się zeszyt z rudą dziewczynką na okładce? Co się z nim stało? I ważne pytanie- jaką ocenę dostałaś? :)
    Naprawdę fantastyczny wpis, kocham twoją twórczość!
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń
  25. Bardzo ciekawie piszesz i z zainteresowaniem przeczytałabym jeszcze :) Podoba mi się gdy ktoś potrafi bardzo ubogacać nawet najprostsze zdania.
    Ja mam do napisania w swoim życiu 3 różne książki, ale pewnie w ogóle nawet nie zacznę ich pisać. Póki co wymyślam ich historie w głowie. Mam problem z tym by coś przelać na papier.
    Miałam mały epizod, że wymyślałam różne historie z osobami poznanymi przez Internet (podsyłaliśmy sobie fragmenty naszych opowiadań i uzupełnialiśmy je). Było to na pewno bardzo ciekawe doświadczenie :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Dlaczego zeszyt nie wrócił?
    Wychowawczyni zabrała Ci Twoje opowiadanie? Tak się nie robi...

    Opowiadanie czytałam z wypiekami na twarzy. Jest w nim "to coś".

    Osobiście jako dziecko pisałam opowiadania, potem przestałam, bo przestało mnie to kręcić. Gdzieś jeszcze leżą na pamiątkę :D
    Aktualnie zdarza mi się pisać wiersze. Robię to głównie aby oczyścić się z emocji, które wylewają się ze mnie i z którymi niejednorkotnie sobie nie radzę.
    Wiersze trzymam dla siebie, nigdy ich nikomu nie pokazałam, bo po pierwsze nie są to dzieła sztuki, po drugie traktuję je jak coś intymnego i tylko mojego.
    W ciągu swojego życia nauczyłam się, że nie należy się dzielić ze światem swoimi troskami albo pytaniami, bo w najmniej oczekiwanym momencie ktoś może to wykorzystać aby Cię poniżyć, albo zastraszyć.

    OdpowiedzUsuń
  27. Wspaniale, że napisałaś taką książkę w podstawówce! Szkoda, ze te zeszyt nie wrócił, może ta nauczycielka coś chciała z Twej twórczości podebrać :D Piękne zdjęcie z psem i kwiatami!! Ja nie mam zdolności pisarskich, więc na moim blogu "pisania jak kot napłakał" z ciekawością przeczytałam Twoje "wyżywanie się" Wciągająca opowieść, i postać zbudowana tak plastycznie, że wszystko sobie wyobraziłam, świetnie jak dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Widzę że mamy coś wspólnego : pisanie. No nie tylko to bo i miłość do van Gogha i fotografii. Niedawno zaczęłam pisać powieść na blogu pt. Idąc pod prąd. Tak po prostu siaďłam i pisalam z serca. Powieść pokazuje moją wielką miłość do polskich gór i nie tylko polskich, ale najbardziej właśnie tych naszych. Nagle poczułam potrzebę opisania piękna, które podziwiałam niejednokrotnie. Zawsze staram się słuchać serca i pisać tak jak ono mi dyktuje.

    Jestem pod wrażeniem Twojego tekstu. Cudownie, że poruszyłaś w nim temat właśnie tego malarza, z którego dzieł robiłam repliki odkąd skończyłam 13 lat. Najtrudniejsza jest dla mnie nocna kawiarnia. Tylko raz mi się udało ją wiernie odtworzyć. Wisi w kuchni u mojej mamy. Lubimy na nią patrzeć gdy rozmawiamy. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

"Niech pan oczyści swój umysł. Niech pan będzie bezkształtny jak woda. Gdy wleje pan wodę do filiżanki, staje się filiżanką; gdy wleje ją pan do butelki, staje się butelką; gdy wleje ją pan do imbryka, staje się imbrykiem. Otóż woda może płynąć albo może niszczyć. Bądź jak woda, przyjacielu."