Dzień dobry!
Wstęp
Od czasu do czasu zdarza się taki film lub książka, które nie dają mi spokoju do momentu aż o nich nie napiszę. I jak już się pewnie domyślacie, jednym z takich dzieł jest właśnie "Dama z Seulu" w reżyserii Jang Jin.
Musicie wiedzieć, że przeczytawszy krótki opis na stronie Pięciu Smaków, coś mną na tyle poruszyło, iż pomimo zmęczenia zajęciami i nauką udało mi się wraz z siostrą usiąść późnym wieczorem przed ekranem. W głowie mi piszczało z przerażenia; "to będzie za trudny emocjonalnie film dla Ciebie!!", ale z powodzeniem uciszałem te krzyki i cierpliwie czekając na seans, popijałem owocowa herbatkę. A wszystko to bez świadomości, że jednak moja głowa miała rację: "Dama z Seulu" wyrywała ze mnie każdą z emocji po kolei.
Fabuła: Wyobraźmy sobie typowego bohatera filmu akcji. Piękny, umięśniony, z bliznami i tajemniczą historią w tle. Brzmi znajomo i wydawałoby się, że toż to kolejna produkcja pokroju Johna Wicka. A jednak mamy do czynienia z czymś innym, nowym w kinie akcji. Co prawda, detektyw Ji-wook spełnia wszystkie wymogi stereotypowej postaci w tym gatunku filmowym, ale Ji-wook czuje się kobietą. I to stawia przed nią ciężkie do podjęcia decyzje.
Koreańska "Dziewczyna z portretu"
Jestem trzy dni po seansie i nadal nie wiem, jak mam to zacząć, aby miało to ręce i nogi; w głowie pojawiają mi się wspomnienia z tego późnego wieczora, kiedy po filmie trudno było mi się pozbierać. Dlatego też, zacznijmy nietypowo. Od zakończenia.
Bo musicie wiedzieć, że "Dama z Seulu" zmusiła mnie dwa razy do płaczu. Pierwszy raz jakoś w okolicach trzydziestej minuty, ale był to drobny płacz zwykłego wzruszenia i poruszenia. Natomiast, gdy zbliżaliśmy się do końca i już mi się zdawało, że nic mnie nie zaskoczy (i na potrzeby późniejszej dyskusji z siostrą zacząłem myśleć nad oceną dla tejże produkcji i kręciła się ona wokół 7/10) stało się coś niewiarygodnego.
Dało się odnieść wrażenie, że właśnie w tym momencie wyskoczą napisy końcowe, że już jesteśmy po wszystkim, możemy rozmawiać i wymieniać się wrażeniami. Jednak producenci zdecydowali się wstawić dwie, trzy dodatkowe sceny, aby zakończyć film. I te sceny sprawiły, że moja ocena automatycznie, a mimo to nieświadomie, podskoczyła do 9/10. Dlaczego nieświadomie? Bo głowa mi pulsowała od płaczu, a uspokojenie się zajęło mi wiele czasu. Zresztą, nawet było mi ciężko zasnąć po seansie, bo niektóre fragmenty filmu nadal pojawiały mi się przed oczyma. I myśleć, myśleć, myśleć.
Ale to nie był płacz wzruszenia, to był płacz przerażenia i niemocy, a przede wszystkim ogromnego współczucia dla głównej bohaterki. Tutaj się zatrzymajmy.
Główna bohaterka została zagrana przez Cha Seung-wona, który dał niesamowity pokaz własnych umiejętności i zrozumienia dla przedstawianej postaci. Hipnotyzował. Oczarowywał. A co najważniejsze, przemycał szczególiki uwrażliwiające bohaterkę. W dodatku sama mimika twarzy aktora momentami doprowadzała do wstrzymania oddechu z przejęcia. Mistrzostwo świata. Dawno żadna rola nie zachwyciła mnie tak bardzo.
Chociaż nie da się ukryć, że mimo wszystko, cały film obracał się wokół Cha Seung-wona, bo gdyby się tak przyjrzeć fabule filmu i rozpisać ją w punktach to wcale nie jest ona skomplikowana czy obszerna. Natomiast, gdybyśmy chcieli zagłębić się z główną bohaterkę - oj, tutaj można byłoby pisać elaboraty.
Na blogu jeszcze nigdy nie pojawił się temat "Dziewczyny z portretu" (reż. Tom Hooper), a jest to dla mnie szalenie ważny film (książka też!), który udało mi się obejrzeć w gimnazjum, czyli z pięć, sześć lat temu. Pamiętam, jak mocno wstrząsnęła mną tą produkcja i sama postać Lili Elbe czy znowuż gra aktorska - tym razem - Eddiego Redmayne'a.
Mimo to, przeszło mi przez myśl, że "Dama z Seulu" podobała mi się bardziej, że pociągnęła za jeszcze głębsze struny emocjonalne. I uwierzcie, że było to dla mnie niezwykle kontrowersyjne stwierdzenie. Dlatego na pewno zdecyduję się w najbliższej przyszłości na odświeżenie sobie "Dziewczyny z portretu". A jeśli kogoś również poruszyła historia Lili Elbe, to szczególnie zachęcam do zapoznania się z damą z Seulu. Na moją odpowiedzialność!
Co w przypadku, kiedy ktoś nie lubi się z kinem akcji? Cóż, ja też nie przepadam za nim, a jednak myślę, że to nie jest film akcji z historią o Ji-wook, a raczej jest to historia Ji-wook z elementami akcji w tle. Dlatego, jeśli jesteś osobą, która stroni od tego typu kina - proszę się nie obawiać. Tutaj warto przyjrzeć się samej bohaterce i jej wewnętrznym przeżyciom.
Uwaga odnośnie tytułu: "Dama z Seulu" brzmi przepięknie i przede wszystkim: adekwatnie i z szacunkiem do głównej bohaterki. Natomiast zmroził mnie angielski tytuł: "Man on High Heels", czyli "mężczyzna w szpilkach", a później wchodząc na filmweba, aby odszukać omawianą produkcję odkryłem, że wcześniejszy, polski tytuł to "Facet w szpilkach". Wtedy przeszło mi przez myśl, że może po prostu tak właśnie brzmi tytuł w oryginale. Okazuje się jednak, że nie. Osoba, którą znam i potrafi mówić po koreańsku, sama sprawdziła oryginalny tytuł i tłumacząc go wprost na angielski to wyglądałby zwyczajnie tak: "High Heels" (szpilki).
Dlatego jest to dla mnie niezwykle niesmaczne, jak ten film został potraktowany przez anglojęzycznych dystrybutorów. A tym samym ukłony w stronę (zapewne!) organizatorów festiwalu Pięciu Smaków za piękną "Damę z Seulu". Dodatkowo umieszczając produkcję w sekcji "Koreanki". Zresztą, jeśli ktoś jest zainteresowany_a, to film jest dostępny na ich stronie za opłatą do 19 maja! (2021)
Podsumowując, reżyser Jang Jin w dynamicznym i brutalnym kinie umieścił delikatną, a zarazem bolesną historię kobiety, która musi walczyć o siebie - nie tylko bronią palną przeciw zbirom - a przede wszystkim sobą przeciw sobie (i tutaj moja głowa podpowiadała mi, aby dopisać "i społeczeństwu", jednak pozostawię to w nawiasie). Polecam z całego serduszka "Damę z Seulu."
Dbajmy o siebie.
Panda Fińsko-Chińska
Nie słyszałam wcześniej o tym filmie. Polecę go mojej siostrze.
OdpowiedzUsuńNie znałam wcześniej tego filmu!
OdpowiedzUsuńPrawdę powiedziawszy, gdy czytałam recenzję, to zastanawiałam się jakie podejście do niego było w Korei (bo gdy czasami słyszy się o samym podejściu do tematu feminizmu czy kobiet to włosy stają na głowie).
A z tym tytułem... Nie podejrzewałabym dystrybutorów o szczególną wrażliwość. A czasami, nie tylko tutaj, aż chciałoby się zapytać, czy widzieli oni film przed decyzją o tytule...
Totalnie się pod tym podpisuję...
UsuńSzczerze mowiac nie slyszalam o tym wczesniej, ale po przeczytaniu Twojego wpisu jestem troche ciekawa ;p
OdpowiedzUsuńObserwuje i zapraszam do siebie
Tytuł tego filmu bardzo zachęca mnie do jego obejrzenia :) Z wielką chęcią to zrobię :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Pando :)
Zarys fabuły mega do mnie przemawia :)
OdpowiedzUsuńPodobał mi się❤
OdpowiedzUsuń